Wpadł mi w ręce zeszłotygodniowy Newsweek, a w nim artykuł Jazda ekstremalna. Autorka usiadła sobie na tydzień na wózek inwalidzki i jeździła po Warszawie. Generalnie masakra.
Wszędzie nierówne chodniki, tu jeden schodek, tam dwa. Połowa wind dla niepełnosprawnych nie działa, więc nie ma jak zjechać do metra, nie mówiąc już o samodzielnym wsiadaniu do tramwaju. Nie można po prostu wejść i napić się kawy, wpaść do sklepu czy na pizzę.
Jednak najgorsza była reakcja ludzi. Albo gapili się ze współczuciem i wypisanym na twarzy „dobrze, że to nie ja” albo udawali, że nie widzą, zwłaszcza, kiedy przydałaby się pomoc.
Zryczałam się jak głupia, zwłaszcza, że ostatnio planujemy zakup dla Sebastianka aktywnego wózka inwalidzkiego, żeby mógł sam się przemieszczać.
Jakieś dwa – trzy miesiące temu jechałam z Sebastianem metrem na ćwiczenia. Jechał z nami niepełnosprawny chłopak na wózku. Widać było, że jest bardzo fajną, aktywną osobą i robi w życiu średnio 5 razy więcej interesujących rzeczy niż przeciętny pełnosprawny obywatel. Wsiedliśmy razem najpierw do jednej potem do drugiej windy. Zachowywałam się jak idiotka, chciałam mu pomagać w naciskaniu guzika, ustępowałam mu miejsca i generalnie nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, zwłaszcza, że oczami wyobraźni cały czas zamiast niego widziałam na wózku Sebastiana. Zachowywałam się tak, bo to na czym siedział sprawiało, że nie wiedziałam jak mam się zachować, zamiast po prostu zachowywać się NORMALNIE. Nie robiłam tego specjalnie, po prostu samo się działo. Widać było, że moje zachowanie go drażni, ale jednoczenie nie zaskakuje, bo najwyraźniej był do tego przyzwyczajony. Skoro ja, matka niepełnosprawnego dziecka zachowywałam się mimowolnie w tak głupi sposób, jak muszą zachowywać się inni? Zdawałam sobie sprawę ze swojego innego zachowania, ale nie mogłam nad tym zapanować.
Wtedy pierwszy raz przeszło mi przez myśl, jak będzie wyglądało życie Sebastiana z takiej perspektywy. Mam nadzieję, że Sebastian będzie miał w sobie siłę, aby dać radę.
Zresztą, chyba nie ma wyjścia.
Zresztą, chyba nie ma wyjścia.
Warszawa to jeszcze pikuś - tu generalnie ludzie w większości zajęci są sami sobą więc jest szansa na pewną anonimowość...
OdpowiedzUsuńproponuję przejechać się gdzieś w Polskę - to jest dopiero jazda bez trzymanki.