czwartek, 28 czerwca 2012

Trochę o sprzętach

Ostatnio bardzo mało pisałam o Sebastiankowych sprzętach.
Nasz najnowszy zakup to super krzesełko Tumble Form.
Dowiedzieliśmy się o nim dzięki Mamie Samanty, a właściwie Mamie Wojtusia, która dowiedziała się od Mamy Samanty ;)
Zachwycone fotelikiem, postanowiłyśmy z Asią zakupić takie same krzesełka dla Wojtka i Sebastiana.
Poniewaz foteliki są produkowane w USA, trochę czasu i zachodu zajęło nam zorganizowanie zakupu, ale w końcu się udało.
Ci, którzy śledzą Wojtkowy świat na Facebooku widzieli już ten sprzęt u Wojtusia, a ja postanowiłam pokazać, jak wygląda w nim Sebastian.

Niestety mój trzylatek nie dał się namówić na prezentację jak to cudownie proste są plecy i jak bardzo warto zakupić to krzesełko.
Generalnie włączył mu się Kubuś Puchatek i im bardziej prosiłam go, aby się oparł, tym bardziej się nie opierał, a im bardziej prosiłam, żeby się wyprostował, tym bardziej się wyginał... ;)

Tak czy inaczej, krzesełko polecam wszystkim, w jego większej wersji, którą posiada Samanta siedzialam osobiście i mogę zapewnić, że jest to prawdziwy raj dla kręgosłupa, chociaz z pozoru wcale tak nie wygląda.

A oto jak obecnie można namówić moje dziecko do czegokolwiek:





Acha, jeszcze jedno - mialam ten post napisać wczoraj, ale połozyłam się na chwile aby uśpić Sebastiana i obudziłam się dzisiaj rano ;)



wtorek, 26 czerwca 2012

Urodziny w przedszkolu

Parę dni temu w grupie Sebastiana urodziny obchodziła Parycja.
Byl tort, świeczki i inne atrakcje.

Po powrocie Sebastian był zachwycony.
Niestety nieopatrznie zostawiłam go na 10 minut z Dziadkiem Grzesiem.
Okazało się, że syn opowiedział, że Patrycja miała tort i że on też taki chce.

No więc co zrobił dziadek?
Co mieliśmy następnego dnia na deser?
Założę się, że nie zgadniecie ;)



poniedziałek, 25 czerwca 2012

Gryf Party 2012

Tak jak obiecałam, dziś wrzucam trochę zdjęć Sebastianka, oraz skrót wydarzeń ze zlotu motocyklowego.

Zlot odbywa się cyklicznie na zamku w Liwiu.

W tym roku przyjechalo z nami wielu znajomych, zawitali nawet Babcia Gosia i Dziadek Grześ.

Oczywiście jedną z najbardziej wyczekiwanych atrakcji było spotkanie z Tymkiem, którego zdarza się Sebastianowi widzieć najwyzej parę razy w roku.
Chłopcy nie mogli się doczekać spotkania, do tego stopnia, że nawet spać musieli razem ;)

Od razu po przyjeździe rozegrali szybkimecz (ku radości Sebka i rozpaczy rodziców, a dokładniej rodzicowych kręgosłupów)


Sebek nie omieszkał oczywiście pokazać się na swojej maszynie, dostal nawet oficjalny bilet na park maszyn. Problem miał tylko z wyborem miejsca do zaparkowania :)



Zamek w Liwie został wybudowany w 1429r, jest więc warty obejrzenia. Nie spodzieałam się jednsk, że zrobi na Sebastianie aż takie wrażenie.
Zafascynowala go zwłaszcza historia o legendarnej Żółtej Damie, która - w telegraficznym skrócie - została skrócona o głowę przez swojego męża no i w związku z powyższym teraz straszy na zamku.
Sebek siedział przed obrazem ową damę (z głową pod pachą) przedstawiającym bez mała z godzinę, a ja musiałam w tym czasie opowiedzieć od początku legendę chyba ze sto razy.



Oczywiście nie obyło się bez ogladania kilkuset motocykli, nie mówiąc już o dosiadaniu dziadkowego ;)


Niektóre były naprawdę oryginalne, Sebastianowi wyjatkowo spodobał się jeden...
Nam może nie tyle się podobał, co na pewno zapadł w pamięć.
I motocykl i właściciel i jego kask dopełniający całości ;)


Było również mnóstwo koncertów, ja wybawiłam się za wszystkie czasy, zresetowałam całkowicie i na chwilę zapomniałam, że istnieje coś takiego jak problemy.
Nasze najcudowniejsze dziecko na świecie nie czyniło żadnych trudności i grzecznie spało w wózeczku na przeciwko sceny. Szczerze mówiąc nie wiem jak to możliwe, ponieważ ledwo byłam w stanie rozmawiać w tym huku. Ale jemu najwyraźniej hałas służy, ponieważ obudził się natychmiast jak tylko koncert się skończył i nastała cisza :)


Było również obowiązkowe pieczenie kiełbasek, Sebek dzielnie trzymał patyk, przy okazji troche się uwędzając.


Nie mogliśmy również ominąć pokazu rycerskiego. Sebek po prostu siedział jak zaczarowany.
Na szczęście zamek zwiedzaliśmy przed pokazem walk, więc był już doskonale zorientowany w rycerskich ubiorach, objaśniał mi który jest ubrany w kolczugę a który w zbroję i co do czego służy.
Sporego zainteresowania doczekał się też topór :)


Oczywiście główną atrakcją wieczoru była parada motocyklowa z pochodniami.
Dziadek Staś przygotował dodatkową atrakcję - Sebastian jechał w samochodzie prowadzącą całą paradę, więc o mało nie oszalał z radości.

Pierwszy filmik przedstawia paradę od zewnątrz (jedziemy w białym samochodzie na początku parady - zaraz za radiowozem policyjnym).


A tutaj - najważniejszy motocyklista Gryf Party 2012 w akcii.


Tutaj - uwaga sensacja - przedstawia kulisy naszej jazdy czyli jak to wygladało od środka ;)



A przed chwilą znalazłam jeszcze mini skrót ze zlotu.
Polecam obejrzeć jako zachętę na za rok :)




niedziela, 24 czerwca 2012

Powroty

Powroty do rzeczywistości są zazwyczaj ciężkie, ale ten okazał się jakby wyjątkowo trudny do zniesienia.

Niniejszym ogłaszam, ze ze zlotu motocyklowego powróciliśmy cali, zdrowi i w jednym kawałku. Mega usatysfakcjonowani muzycznie, mega usatysfakcjonowani towarzysko i mega mega niedospani.

W związku z powyższym dziś melduję powrót do domu, a jutro przedstawię szerszą relację z podróży, bo jest o czym pisać :)

A wnioskując z mojego dzisiejszego samopoczucia - chyba się starzeję...


czwartek, 21 czerwca 2012

Odpicowana bryka


Ponieważ okazało się, że na pytanie pt. "jaki wózek wybrać" zadawane wszystkim możliwym osobom, które spotykam na mojej drodze odpowiedź jest jedna, postanowiliśmy przedsięwziąć kroki.

Odpowiedź wygląda następująco: 
Na wózku aktywnym Sebastian, jak sama nazwa wskazuje - jest aktywny, za to krzywią mu się plecy. Jest też mniej mobilny, potrzebuje pomocy przy poruszaniu się.
Na wózku elektrycznym plecy mają większą szansę na pozostanie prostymi, za to pracuje na nim jedynie palec, w porywach dłoń. Jest jednak bardziej mobilny i można na nim śmigać dużo sprawniej, szybciej i dłużej.

W związku z powyższym, generalnie Sebastian powinien mieć dwa wózki, na krótkie i długie trasy.

Póki co ma niezłą zabawę na wózku aktywnym. A po pójściu do przedszkola okazało się, że w domu wykorzystywał jakieś 20% swoich możliwości. Na początku ledwo kręcił kółkami, a ja wpadałam w rozpacz, że po co mu taki wózek bo i tak nigdzie na nim nie dojedzie.

Obecnie sytuacja wygląda tak, że Sebek sam kręci kółkami, potrzebuje pomocy jedynie przy podjazdach albo na dłuższym kawałku, ucieka mi na wózku, blokuje hamulce i ogólnie jest przeszczęśliwy.

W związku z tym po rozmowach z P. Agnieszką Stępień i naszym rehabilitantem Markiem, postanowiliśmy wózek nieco podrasować.

A oto polska wersja MTV Pimp My Ride:

Potrzebne będą:
Wałek rehabilitacyjny nadgryziony przez królika
Ostry nóż
Nożyczki
Rzep na rolce na szerszym pasku
Klej do tkanin
Marek

Instrukcja odpicowania bryki:

Za pomocą Marka:
Wyciąć z wałka rehabilitacyjnego ostrym nożem kawałek gąbki
Przykleić rzep
Włożyć w oparcie siedzenia wózka
Przyciąć dwa dłuższe kawałki rzepa
Zamocować je tak, aby wystawały po bokach wózka i stworzyły pas biodrowy
Podczas wykonywania w/w czynności przez Marka chodzić w koło niego i zadawać pytania pomocnicze:
„Ale czy na pewno ta gąbka jest równo przycięta bo chyba tam jest trochę cieniej?”
„Ale czy ona nie powinna być trochę wyżej/niżej/z boku* ?”
„Ale czy te paski nie powinny tak trochę bardziej być z lewej/z prawej/wyżej/niżej/dłużej/krócej* ?)
„Ale myślisz, że to będzie działać, bo może nie będzie i co wtedy?” **

* niepotrzebne skreślić
** pytania można układać dowolnie, w zależności od potrzeb

No i gotowe!

Prawda że proste?
Mam tylko nadzieję, że skuteczne ;)

środa, 20 czerwca 2012

Przyrządy rehabilitacyjne

Poziom szaleństwa mojego trzylatka rośnie wprost proporcjonalnie do wzrostu temperatury powietrza.
Przekłada się to również na przebieg naszych ćwiczeń.
Co prawda Sebek odkad chodzi do przedszkola ma zupełnie inną energię i ćwiczy bardzo chętnie, za to przyrządy nam się trochę pozmieniały ;)

Ostatnio przy ćwiczeniach z Karoliną w ruch poszło wiadro na głowę jako hełm oraz papier toaletowy do zgniatania pupą.

Cel uświęca środki... ;)




wtorek, 19 czerwca 2012

Po nowemu :)


Chyba nie dane mi jest jednak cieszyć się spokojem, a wczorajszy post jakby trochę stracił na ważności :)

Dziś dla odmiany mieliśmy mały odwrót od normalności, czyli powrót do naszego starego trybu życia ;)

Rano zaspaliśmy cała rodziną, więc generalnie odbyliśmy mały bieg po mieszkaniu, fruwające fragmenty garderoby, malowanie mamy przy jednoczesnym myciu zębów synowi podczas jego porannej kupy itp.

W tym czasie Tata, który wczoraj spotkał się z kolegami (a wczoraj przesunęło mu się na dzisiaj), chodził półprzytomny i przeszkadzał próbując pomóc.

Nic to, jakoś daliśmy radę, pędem zapakowałam Sebka do samochodu i… kluczyk nie chciał przekręcić się w stacyjce. No nie chciał i kropka.

Wyprowadzona z równowagi zaczęłam wołać Michała, który oczywiście uważał, że NA PEWNO po prostu nie umiem przekręcić kluczyka.
Zadzwoniłam do taty po pomoc – usłyszałam podobną diagnozę.

No tak, to takie proste, wiadomo, ze przecież ja po prostu po 10 latach posiadania prawa jazdy nie umiem przekręcić kluczyka w stacyjce. Że też sama na to nie wpadłam J

W tym czasie mina Sebastiana robiła się coraz bardziej ponura i z fotelika zaczęło dobiegać „no teraz na pewno nie zdążymy do przedszkola, już nigdy tam nie dotrzemy, itp.”.

Nie ważne, że miałam dziś właśnie zaplanowane załatwianie tysiąca zaległych spraw na mieście, gdyż przez tydzień byłam wyłączona z życia.
Zapakowałam Sebastiana na wózek, ruszyłam do autobusu dzwoniąc jednocześnie po (na szczęście wykupione) assistance.
Sebastian był zachwycony jazdą do przedszkola autobusem, ale na szczęście zdążyliśmy.

Ja natomiast spędziłam uroczy dzień siedząc na krzesełku przed warsztatem i czekając aż pan naprawi stacyjkę. Pan z assistance wywiózł mnie na jakiś koniec świata, więc nie pozostało mi nic innego, jak tylko relaksować się w cieniu drzew i czekać…

No i są oczywiście plusy.
Okazało się, że w pewnych okolicznościach bardzo ważne sprawy jednak mogą pozostać przez jeden dzień niezałatwione, zamiast dnia pełnego latania z miejsca do miejsca miałam dzień relaksu a Sebek kolejną przygodę.

The End.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Po staremu

Lubię, kiedy wszystko wraca do normy :)

Najbardziej lubię, kiedy do normy wraca moja twarz i już mniej więcej mogę pokazywać się ludziom :)
No i oczywiście lubię, kiedy po spanikowanym za sprawą kataru weekendzie okazuje się, że nie ma go ani w nosie, ani w gardle ani w zatokach ani nigdzie.
Przynajmniej na razie.

w związku z powyzszym udaliśmy się z Sebastianem na ćwiczenia.
Miałam nie dawać go do przedszkola, żeby znowu czegoś nie przywlókł, no ale w samochodzie zaczęło się...
"Mamo proszę, chcę do przedszkola"
"Mamo proszę, przecież dzisiaj tak ładnie ćwiczyłem"
"Mamo tylko na godzinkę do przedszkola"

No i uległam :)

A w przyszłym tygodniu dzieciaki jadą do puszczy Bolimowskiej na warsztaty garncarskie.
Spanikowana mówiłam, że przecież ja moge pojechać z nimi, że może pomogę, albo może niech Sebuś nie jedzie...

Panie uspokoily mnie, że dadzą radę, więc zapisałam syna na pierwszą w życiu wycieczkę.

Jeśli nic nieprzewidzianego lub spowodowanego przez złośliwe wirusy się nie wydarzy, w przyszłym tygodniu zapowiada się niezła przygoda :)







niedziela, 17 czerwca 2012

Polska gola

Pomimo wsparcia ze strony kibiców, przynajmniej tych u mnie w domu, Polska jak wiadomo mecz z Czechami przegrała.
Kibice byli niezwykle zdeterminowani, chociaż jeden pomalować się nie dał ;)


Już w piątek zlot motocyklowy, na który czekamy cały rok, w związku z tym Sebastian dostał kataru.
Mam nadzieję, że finał walki z katarem będzie inny niż meczu Polski z Czechami.
W każdym razie chociaż nie w stroju klubowym ale podejrzewam, że z nie mniejszą determinacją toczę bój z gilem przy pomocy wszystkich dostepnych mi środkow i sposobów.

A mina mojego męża, kiedy wczoraj obudził się w środku nocy i ujrzał mnie pochyloną nad Sebastianem i machającą nad nim szmatkami nasączonymi olejkami eterycznymi - bezcenna :)

piątek, 15 czerwca 2012

Nowe badania nad SMA


University College London ogłosił innowacyjne podejście do regeneracji tkanek mięni przy użyciu komorek pochodzących z płynu owodniowego.
Dokument pokazuje, że uszkodzone tkanki mięśniowe mogą być leczone komórkami pochodzącymi z cieczy, które otaczają płód w okresie rozwoju, co prowadzi do zadowalającej regeneracji i aktywności mięśni. Leczenie spowodowało dłuższe przeżycie u myszy dotkniętych rdzeniowym zanikiem mięśni. To pierwszy raz, gdy regeneracja chorej tkanki mięśniowej została uzyskana za pomocą komórki pochodzącej z płynu owodniowego.

Badania zostały opublikowane w się w pismie Stem Cells, autorem jest Dr Paolo de Coppi (UCL Instytut Zdrowia Dziecka i chirurga w Great Ormond Street Hospital) i jego współpracowników w Paryżu i Padwie, i stanowi imponujący rozwój w dziedzinie medycyny regeneracyjnej.

Badania, choć obiecujące, są w bardzo wczesnym stadium i przeprowadzane były tylko na zwierzętach.
Jednak badania wykazały, że dożylne podanie komórek pochodzących z płynu owodniowego podnosiło siłę mięśniową i dlugość życia u zwierząt, co pozwala na nadzieję, że podobnie może zadziać się u ludzi.

czwartek, 14 czerwca 2012

Na twarzy bez zmian

Na mej twarzy bez zmian, dalej przypominam balon zakupiony w ZOO z okazji dnia dziecka.
Dziś zaniepokojona swoim stanem pojechalam do lekarza, który zdziwił się, że cytuję "tak dobrze pani wygląda, żadnych sińców pod oczami ani obrzęku pod okiem".
Acha, no to świetnie.

Jedyna pociecha w tym, że pół dnia Sebastian spędza w przedszkolu, z którego kategorycznie nie chce wychodzić. Najwiecej problemu z odbieraniem Sebka z przedszkola ma Dziadek Staś.
Ich wspólna podróż z przedszkola do samochodu, czyli jakieś 100 metrów zajmuje im około 15 minut, podczas których Sebastian:

Blokuje raz jedno raz drugie koło wózka
Kręci się na wózku w kółko
Ucieka w drugą stronę
Blokoje drzwi windy
Wypina się z pasów 
itp itd

Dziś umówiłam się z panią w przedszkolu, że jeśli Sebastian nie będzie chciał spać, pani zadzwoni do mnie a my odbierzemy Sebastianka wcześniej.
Pani nie zadzwoniła, więc zadowoleni zjawiliśmy się o 15.00, a tymczasem okazalo się, że Sebek nie spał, ale kategorycznie zabronił pani przedszkolance do nas dzwonić :)

a tu więcej zdjęć otrzymanych dziś z przedszkola:







środa, 13 czerwca 2012

Przedszkole

Ja dalej z głową jak arbuz, a Sebastian bawi się w najlepsze w przedszkolu.
Poniżej przedstawiam pierwsze oficjalne zdjęcia z zajęć:)





poniedziałek, 11 czerwca 2012

Aaaaaaaa...

Dziś miałam wklejać przecudne zdjęcia z naszego weekendu nad jeziorem, ale jedyne o czym myślę i co jestem w stanie z siebie wydobyć to aaaaaaaaaaaaaaa....

Wiadomo, że jak jest nudno to należy coś wymyślić, żeby nudno nie było.
W związku z powyższym uznałam, ze powinnam założyć sobie aparat w celu wyprostowania zębów. Oczywiście, w obecnej sytuacji życiowej jest mi to do życia po prostu niezbędne, zwłaszcza, że zęby mam w paszczy jakieś 30 lat, no ale zdecydowałam się no i trudno.

Pomimo, że myślałam że osdzaleję i moje dziąsła zastosowały strajk głodowy, w dalszym ciągu nie było wystarczająco atrakcyjnie. W związku z powyższym dziś właśnie udałam się na przecudny zabieg pod tytułem wyrwanie dwóch zębów, w tym jednej ósemki wrośniętej poziomo w moim dziąśle.

Pan doktor (widziałam w jego oczach, że kocha to, co robi) używał do wyjęcia ząbka mini piły elektrycznej, młotka, skalpela i jeszcze paru innych niezydentyfikowanych przedmiotów.

W porówaniu z tym, wyrwanie drugiego zęba przeszło u mnie praktycznie niezauważalnie.
Za to bardzo zauważalnie jest teraz, kiedy siędzę obłożona lodem na twarzy przypominającej księżyc w pełni z malutkimi księżycami na kolanach i ciężarną księżycową żoną pod pachą.

Dlatego może zdjęcia z wyjazdu zamieszczę jednak jutro.
Jak nie oszaleję z nadmiaru atrakcji oczywiście :)



niedziela, 10 czerwca 2012

Długi weekend

Długi weekend był dłuuugi a przede wszystkim obfity w wydarzenia.
Objeździliśmy z Sebusiem parę miejsc, jak zwykle była moc atrakcji i wrażeń.
Dziś relacja z super działki Cioci-babci Eli.

Oczywiście wszystko było przygotowane pod Sebastianka, a więc 2 rodzaje zup, grill, zakąski, przekąski no i oczywiście mega wypasiona piaskownica.
Sebastian był w siódmym niebie, szalał z Amisiem - pieskiem miesiąc temu wziętym ze schroniska.
Amiś generalnie boi sie wszystkiego, no ale oczywiście Sebastianowi nie przeszkadzało to biegać za nim i wściekać się, a pies pół się cieszył a pół umierał ze strachu :)
Na terenie działkowym był plac zabaw, obok las a za lasem lotnisko, z którego startowały samoloty, szybowce i helikoptery. Była nawet straż pożarna, więc po prostu pełnia szczęścia.
W piątek Sebastian znów był w przedszkolu, paniom udało mu się nawet wcisnąć trochę obiadu, więc początki jak na razie są niezłe.
No i uwaga uwaga: dostał od dwóch koleżanek laurki, w tym jedna z serduszkiem...
Wygląda na to, że ani się obejrzę a z matki zmienię się w teściową :)

Niestety weekend zakonczył się deszczowo, ale w sobotę i większość niedzieli udało nam się zaliczyć jeszcze jeden fajny wypad, ale o tym jutro, bo dopiero co weszliśmy do domu :)





piątek, 8 czerwca 2012

Niewidzialny ojciec

Ogłaszam, że z dniem dzisiejszym ojciec całkowicie wtopił się otoczenie i generalnie stał się niewidzialny.
Brak z nim też też jakiejkolwiek komunikacji.
Ubrany na czerwono zasiadł na czerwonej kanapie, siedzi wpatrzony w pudło stojące na przeciwko niego  i nie reaguje na żadne sygnały zewnętrzne.
Czasem wydaje z siebie dziwne jęki lub ryki i wtedy staje się na chwilę słyszalny :)

Mnie niestety nie porywa ogladanie panów biegających za okragłym kawałkiem skóry, Sebastian raczej woli grać w piłkę niż patrzeć jak ktoś gra.
W związku z tym wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że od dziś przez jakiś miesiąc bedę pełniła rolę samotnej matki z 3-latkiem oraz niezidentyfikowanym obiektem ryczącym z kanapy.

W związku z powyższym zacznę chyba ogladać jakieś seriale czy coś.
Wtedy też będę mogła mieć wymówkę i tonem posiadającym w sobie dużą dozę oczywistości mówić, że "no przecież ja teraz OGLADAM" ;)


środa, 6 czerwca 2012

Ważny dzień

Dzisiejszy dzień był dla Sebastiana bardzo ważny i emocjonujący.
Oto dziś po raz pierwszy poszedł do przedszkola.
Nie muszę chyba wspominać, że 100 razy bardziej on niego przejęta byłam ja. Nawet z tego wszystkiego zapomniałam o wczorajszym wpisie na blogu :)

Nektórzy może pamiętają, że państwowe przedszkole do którego dostał się Sebastian nas nie zachwyciło. Przede wszystkim podejściem do nas i do dziecka, oraz brakiem podstawowej nawet dozy przychylności, zrozumienia i zainteresowania. 

Tymczasem okazało się, że prywatne przedszkole, do krórego Sebuś uczęszczał do grupy żłobkowej jeszcze zanim dowiedzieliśmy się że jest chory na SMA, będzie otwierało oddział integracyjny.
Będzie nowy budynek, całkowicie dostosowany dla niepełnosprawnych dzieci.

Pojechaliśmy więc tam z Sebastiankiem w poniedziałek aby wszystko obejrzeć i dowiedzieć się, jak to będzie wyglądało od września i... zostaliśmy :)

Pani dyrektor i panie przedszkolanki cierpliwie nam wszystko objaśniały, mówiły, jak to będzie wyglądało, oglądaliśmy sale i zabawki.
Generalnie stwierdziłam, że tu właśnie Sebek bedzie chodził od września. 
Grupy są maksymalnie 10-osobowe, do tego dwie panie no i dodatkowo jedna pani dla Sebastianka.


Wczoraj pojechałam juz sama po papiery.
Pani wychowawczyni rozmawiała ze mną chyba z godzinę, pytała jak Sebastian ma siedzieć, jak rysować, jak się bawić, co lubi robić, na co zwracać uwagę przy opiece nad nim itp itd.
Jednym słowem - moim zdaniem tak to powinno wyglądać.

Po przemyśleniu sprawy panie stwierdziły, że w zasadzie dopóki nie zostanie zatrudniona dodatkowa wychowawczyni, oraz mimo jeszcze nie zlikwidowanych barier architektonicznych, Sebastianek może przychodzić na parę godzin już teraz i że powinny dać radę we dwie. Stwierdziły też, że pomimo iż w obecnym budynku nie wszystko jest do końca przystosowane dla niepełnosprawnych, a stołówka jest na 1 piętrze bez windy, jakos dadzą radę.

Okazuje się, że przedszkole może być integracyjne nawet wtedy, gdy trzeba Sebastiana wnosić po schodach na posiłki, czasem pomóc mu przejechać przez próg i w którym nie ma wydzielonej sali do rehabilitacji.
Jest za to pozytywne nastawienie i zaangażowanie, oraz nie szukanie problemów tam, gdzie ich nie ma.
W związku z powyższym postanowiłam sprobować.

Sebastian był tak podekscytowany, że postanowiłam zrezygnować dziś z ćwiczeń i oddać go na próbne 2 godziny, żeby zobaczyć, jak to wyjdzie.

Wczoraj wieczorem zaliczyliśmy więc jeszcze szybkie zakupy przedszkolnej wyprawki.

Ja tak się przejęłam, że nie mogłam zasnąć do 4.30 i właściwie zasnęłam, kiedy już na dworze śpiewały ptaki. Niestety nie mogę zacytować publicznie komentarza mojego męża na ten temat ;)

No a dziś w pełni zwarci i gotowi zawitaliśmy do grupy "Misiaków".

Niestety nie zdążyłam się pożegnać z Sebastianem, ponieważ jak tylko pani otworzyła drzwi, moje dziecko  w sekundę zniknęło za dzwiami i nawet nie raczyło się za mną obejrzeć.

Kiedy przyjechałam go odebrać po dwóch godzinach, pani zdała mi szczegółową relację, Sebastian machał przeszczęśliwy swoimi pracami i opowiadał tak przejęty wszystkie przygody na raz, że niczego nie zrozumiałam :)

Natomist kiedy tylko "ciocia" zamknęła drzwi sali, nagle humor się zmienił, Sebek przytulił się i prawie się popłakał.
Już myślałam, że jednak nie wszystko było ok, ale po chwili okazało się, że Sebastian się na mnie obraził i chce mu się płakać bo... przyszłam go odebrać :)

W związku z tym stanowczo oświadczył, że w piątek w żadnym wypadku mam go nie odbierać przed obiadem.

Zobaczymy co będzie dalej, na tą chwilę jestem zachwycona :)


poniedziałek, 4 czerwca 2012

Teatrzyk

W niedzielę byliśmy z Sebastianem na teatrzyku dla dzieci.
Historia opowiadała o Dzikim Zachodzie i o walce pomiędzy Indianami i Kowbojami.
Sebastian - jak zwykle zachwycony.
Dodatkową atrakcją był udział dzieci w przestawieniu, Sebek tak się rozkręcił, że pod koniec komentował co chwila słowa aktorów. 
No i oczywiście obowiązkowy punkt programu - czyli pokazywanie swoich "mułów" i tego, jaki jest silny :)








niedziela, 3 czerwca 2012

Weekendowe szaleństwo

W sobotę rano udałam się z Sebastianem do mojej przyjaciółki Agi, z którą (chyba już to kiedyś pisałam), z racji posiadania przez nią trójki dzieci, widzę się z częstotliwością, z jaką występują zaćmienia księżyca.

Niesamowite, ale żadne z naszej w sumie czwórki dzieci nie było chore, więc udało się.
Dodatkowo był nawet jeszcze jeden szalony chłopiec, czyli Staś, synek znajomych.

Alek (9 miesięcy starszy od Sebka) na widok Sebastiana dosłownie oszalał ze szczęścia i to w stopniu nie do ogarnięcia.
Przez pierwsze pół godziny biegał i skakał po wszystkim co się dało i nie było sposobu, aby go uspokoić. Niestety parę razy rzeczą, która akurat była na drodze Alusia był również Sebastian, w związku z tym nie obyło się bez interwencji dorosłych :)

Do tego jeszcze Tomuś (1,5 roczniak), który generalnie jest oazą spokoju, za to w wieku, w którym wszystko się wszystkim zabiera na zmianę z odkręcaniem kurków od kuchenki.

No i Sebastian, który oczywiście chciał "chodzić", czyli przebierać nogami podczas gsy ja tacham go po całym domu, a moje plecy krzyczą "nieeeee".

Chłopcy się wyszaleli za wszystkie czasy, Sebastian z Alkiem byli w siódmym niebie, a ja mam nadzieję, że jednak uda się nam spotykać nieco częściej...

Oczywiście na Sebastiana wózku jeździły wszystkie dzieci na zmianę poza nim samym :)



piątek, 1 czerwca 2012

Dzień Dziecka

Dzisiejszy dzień mimo pogody był radosny i pełen wrażeń, czyli taki, jaki Dzień Dziecka powinien być :)
Rano Sebek pojechał na zakupy z Dziadkiem Stasiem, skąd wrócili oczywiście z prezentem w postaci zdalnie sterowanego samochodu, objedzony cukierkami.
Po południu - wypad z Babcią Lidzią i mamą do centrum handlowego.
Niestety dla mnie i na szczęście dla Sebastiana trafiliśmy do sali zabaw z kulkami i innymi atrakcjami.
Matka wróciła z wyprawy ledwo żywa, ale uśmiech na Sebastiankowym licu był tego wart :)
Zaliczyliśmy niezłą wojnę na kulki z chłopakami, zjeżdżaliśmy po mega wysokich zjeżdżalniach, a na koniec tochę malowanek.
a po powrocie do domu oczywiście pizza i tort.
No i wieczorna gra z Tatą w Herosów.

Niniejszym uważam Dzień Dziecka za udany.
Mam nadzieję, że wszystkie dzieciaki bawiły się równie dobrze co my, a plecy matek i ojców trochę lepiej od moich :)

Wszystkie Dzieckiakom życzymy, aby Dzień Dziecka trwał u nich cały rok!