Byliśmy w cyrku :)
Na początek - lekki cyrk w domu... Sebastian ostatnio ma awersję do wychodzenia z domu i każde nasze ubieranie zaczyna się od awantury. Nie chce na dwór i koniec.
Ale jak tylko wsiedliśmy do samochodu nastroje się poprawiły i dalej było już super.
Przy okazji stwierdziliśmy z Michałem, że chyba lekko już zdziwaczeliśmy, bo na dźwięk kaszlu natychmiast spinamy się, rozglądamy nerwowo i mamy ochotę biec w przeciwnym kierunku... A trochę kaszlących dzieci tam było :)
W cyrku bylo wszystko to co być powinno, czyli konie, słonie, wielbłądy, śmieszny klaun i wiele innych atrakcji. Dowodem na dobrą zabawę był fakt, że Sebastian wytrzymał całe 3 godziny występu, byliśmy w szoku :)
Niestety nie dał się skusić na jazdę wielbłądem, zaliczył tylko konika. Za to obowiązkowy był popcorn, żelki w całkowicie niezdrowych kolorach i cola. Czyli wszystko to, czego - zarzekałam się będąc jeszcze w ciąży - nigdy, przenigdy swojemu dziecku nie kupię :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz