Dziś mieliśmy bardzo, bardzo fajny dzień.
Nareszcie mogliśmy spotkać się z Ciocią Agnieszką, Alusiem i Tomkiem.
Czyli moją najlepszą przyjaciółką oraz jej dwójką synków.
Pomimo, że mieszkamy jakiś kilometr od siebie, widzimy się z częstotliwością średnio raz na dwa miesiące.
A to za sprawą wiecznie kaszlącego i kichającego Alusia, który ciągle jest na antybiotykach, syropach i ogólnie albo już kaszle albo jeszcze kaszle.
No a ponieważ ja, czyli matka histeryczka jak ognia unika kaszlących i kichających, to nieraz czuję się, jakbyśmy nie mieszkały obok siebie, tylko co najmniej w innych miastach.
No ale na szczęście dziś się w końcu udało, Aluś miał 3-tygodniową kwarantannę w domu i uznałam, że chyba już nie zaraża :)
Dzieciaki bawiły się świetnie w parku, karmili kaczki, oglądali koparki, "strzelali" patykami do wyimaginowanych wrogów i już sama nie pamiętam, co jeszcze.
No a my mogłyśmy wreszcie pogadać twarzą w twarz, bo na szczęście w parku pojawił się Tata i nie musiałam uganiać się z Sebastianem za Alkiem po całym parku, bo Tata mnie wyręczył :)
Potem jeszcze zupka dyniowa z grzankami u Cioci Agnieszki i chyba nic nam więcej do szczęścia nie potrzeba :)
Trochę mi się tylko smutno zrobiło, że chłopaki nie mogą biegać razem... Ale jednocześnie coraz bardziej dostrzegam potrzebę wózka dla Sebastiana, i to chyba jednak elektrycznego.
Co prawda zamówiliśmy już wózek aktywny, ale z tego, co rozmawiałam z mamą Amelki, tak naprawdę idealnym rozwiązaniem są 2 wózki, elektryczny i aktywny.Wszystko zależy tak naprawdę od tego, ile udało nam się zebrać z 1% podatku. A tego niestety dalej jeszcze nie wiemy....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz