Nie ukrywam, że pisanie tego posta nie przychodzi mi z łatwością.
A to dlatego, że stopień mojego przejedzenia przekroczył chyba wszystkie dopuszczalne normy, przytyłam jakieś 200 kilo i moje biedne palce nie są w stanie unieść swojego własnego ciężaru :)
Wielkanoc mieliśmy cudowną, pół leniuchową a pół rodzinną, czyli tak, jak naszym zdaniem powinna była ona była wyglądać.
Sebastian pięknie pomalował pisanki, w Wielką Sobotę poszliśmy razem z Dziadkiem Stasiem poświęcić wielkanocny koszyczek, a w niedzielę od rana ruszyliśmy w świąteczną trasę po rodzinie.
Najpierw była Ciocia Ewa z pysznym barszczem w chlebie.
Potem wizyta u Babci Władzi, która chyba stwierdziła, że jeśli zakarmi nas na śmierć, to nie będziemy mogli się ruszać i może zostaniemy u niej na zawsze, a ona będzie mogła dalej nam gotować :)
Chrzestny Sebastiana - Maciek przywiózł mega fajny prezent w postaci karabinu na wodę.
Oczywiście lany poniedziałek należał do Sebastiana, mokre były nawet psy :)
Jednym słowem, święta były mega udane, poza tym, ze chyba jutro nie bardzo bedę mogła znaleźć ubranie, które po założeniu nie pęknie na szwach :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz