Po namyśle oraz po konstruktywnych uwagach mojego męża publikuję objaśnienie do ostatniego posta o śpiących dzieciach.
Otóż poniższe zdjęcia, na którym Sebastian pomalowany jest na niebiesko (lub też jego zdaniem - na turkusowo) absolutnie nie są dowodem na to, że nie myjemy dzieci.
Niebieskie (turkusowe) policzki, to niestety głównie zasługa mojego męża, który to od kilkunastu lat kolekcjonuje gazety o tatuażach, a których to usilnie zakazuje mi wyrzucać, mało tego - rozkłada je po całym domu, twierdząc, że muszą leżeć w łazience, w sypialni, na stole i w przedpokoju, ponieważ on je właśnie TERAZ CZYTA.
W związku z tym "czyta" też syn.
Jako że mąż sam jest lekko pokolorowany tu i ówdzie, syn - jakże by inaczej - poszedł w jego ślady i na bieżąco uzupełnia swoje ciało tatuażami - na razie zdobiąc ciało przy pomocy flamastrów.
Oficjalny komunikat więc brzmi:
Nasze dziecko nie jest brudne tylko wytatuowane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz