Kolejny milowy krok za nami.
Jakiś czas temu Sebastian zapoznał się z kolegami z bloku.
Od tego czasu już parokrotnie dzwonił nasz domofon, a w nim głosiki pytające: "Pszepaniczysebastianwyjdzie?"
Niestety po pierwsze Sebek akurat zawsze miał albo ćwiczenia albo jakieś inne zajęcia, więc wyjść nigdy nie mógł.
Poza tym wizja samodzielnego wyjścia Sebastiana na dwór przyprawiała nas o palpitacje serca, więc po cichu nawet trochę cieszyłam się, że akurat na samodzielne wyjście się nie składa...
Dziś znów zadzwonił domofon.
Znów "Pszepaniczysebastianwyjdzie".
...
Cóż było robić.
Wsadziliśmy Sebastiana na wózek elektryczny, wsadziliśmy do kieszeni telefon Michała i otworzyliśmy drzwi...
A następnie szybko pobiegliśmy do okna :)
Niestety ostatnie co udało się nam dojrzeć to szybko znikający za horyzontem wózek...
Następna godzina minęła nam na siedzeniu na kanapie, nerwowym zerkaniu na zegarek i przestępowaniu z nogi na nogę.
I udało się.
Zadzwoniliśmy. Sebek odebrał.
Przyjechał pod klatkę.
Cały. W jednym kawałku.
Wrócił do domu, w dodatku głodny i wciągnął cały obiad.
A przede mną najwyraźniej okres codziennych zawałów serca :)
A to jedyne zdjęcie jakie udało mi się zrobić z ukrycia, aby nie wyjść na matkę wariatkę i wstydu nie narobić :)
Pierwszy raz udzielam się na Sebastiankowym blogu. Muszę jednak pogratulować Pani zarówno odwagi, zrozumienia i takiej 'matczynej" mądrości! A co do "matki wariatki" to zapewniam, że nie jest Pani jedyna, wiele z nas tak ma. :) Pozdrawiam serdecznie. Agnieszka
OdpowiedzUsuńKamila podziwiam za mądrość:) Bardzo trudna decyzja. Ale najważniejsze, że Sebek ma takich fajnych kolegów w pobliżu:)
OdpowiedzUsuń