No niestety, zostaliśmy pokonani przez głupie bakterie.
Po obiecującym wczoraj, gdzie zdawało się, że kaszlo-katar już w zasadzie ma się ku końcowi, dziś rano zaliczyliśmy poranną wycieczkę po receptę na atybiotyk.
Właściwie wycieczkę zaliczył Michał, a ja w tym czasie od rana zaopatrzona w zapałki w oczach po fantastycznej nocy, próbowałam wydusić z Sebastiana kaszel, w przerwach łapiąc kapiący z małego nosa katar i machając co chwila termometrem.
Oczywiście nie muszę chyba wspominać, że najlepszym lekiem na chorobę, zły humor i ogólny benadziejny nastrój jest wiszenie na mamie, czyli w tym przypadku niestety na mnie :)
Tradycyjnie już podczas choroby mam w lodówce niezliczone ilości jedzenia, które jakby niestety nie są jednak tym, na co syn miał ochotę.
Gdyby więc ktoś był bardzo głodny, z dzisiejszego menu polecam w szczególności:
garnek rosołu z makaronem (zjedzone 4 łyżki)
mniejszy garnek ogórkowej (nie ruszona)
garek pomidorowej (również nie ruszona)
na drugie dziś do wyboru:
wątróbka z cebulką (zjedzoe 2 widelce)
kotlecik z piersi kurczaka (nie ruszony)
pół pizzy z podwójnym serem ,szynką i ananasem (zjedzone 1/4 kawałka + dodatkowe 2 ananasy)
pół pizzy z podwójnym serem, szybką i peczarkami (zjedzone pół pieczarki z jednego kawałka)
a co na deser?
dziś polecamy:
sernik (nie ruszony)
pomarańcze (zjedzone 2 cząstki)
faworki (zjedzony 1/2 szt.)
naleśniki (zjedzone 2 gryzy)
Czy ktośmi może w związku z tym powiedzieć, jak ja mam nerwicy nie dostać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz