niedziela, 29 stycznia 2017

Plan dnia

Nie wiem czy to wina wychowania, czy to wina charakteru, w każdym razie spóźniać się nienawidzę.
Wolę poczekać na kogoś 10 minut niż jechać na spotkanie ze świadomością, że ktoś czeka na mnie od minuty.

Jako że pozostali członkowie rodziny mają raczej mocno południowe podejście do czasoprzestrzeni, w praktyce nasze poranki wyglądają tak, że ja biegam w kółko i krzyczę "szybciej, bo się spóźnimy", co spotyka się z totalnym niezrozumieniem oraz całkowitym brakiem reakcji na powyższe okrzyki.

Sebastian doprowadza mnie do białej gorączki, kiedy po raz 4 mówię mu, żeby zakładał szalik a on w tym czasie bawi się ludzikiem lego, z wielkim zainteresowaniem ogląda sufit, lub robi coś równie produktywnego.

Oczywiście jest tak, że w wielu czynnościach muszę Sebastianowi pomagać.
W pójściu do toalety, w założeniu butów, w porannym ubieraniu...
Prawda jest taka, że Sebastian zawsze będzie potrzebował pomocy w prawie wszystkim, a z wiekiem będzie potrzebował tej pomocy coraz więcej.

Jednak co innego pomagać, a co innego kiedy w zakładanie butów zaangażowani są wszyscy oprócz samego zainteresowanego.

W ostatni piątek stwierdziłam więc, że ostatecznie to nie ja chodzę do szkoły i to nie ja muszę się martwić o to, gdzie jest plecak, piórnik, rękawiczki, buty, że na zegarku się już człowiek zna, plan lekcji nad biurkiem wisi i ogólnie wiadomo mniej więcej co trzeba zrobić i o co poprosić aby zdążyć do szkoły na czas. 

Postanowiłam zgodnie z ogólnodomowym oczekiwaniem zająć się sobą i zamiast biegać za innymi dla odmiany zjeść śniadanie, które zwykle niestety mnie omija na rzecz robienia wszystkiego za wszystkich.

W piątek lekcje zaczynają się o 8.30, a poranna sielanka trwała w najlepsze.
Pełen relaks, ja sobie piję kawkę, Sebastian prowadzi walkę na śmierć i życie pomiędzy ludzikiem w czerwonej czapce a ludzikiem bandytą, no po prostu poranek idealny.

I nagle o 8.20 okazało się, ku ogólnemu zaskoczeniu, że właśnie jest 8.20.

Nagle nastąpił cud boski.
Sebastian chwilowo zapomniał, że ma zanik mięśni, że nie umie zakładać kurtki, butów, że nie wie jak się zakłada czapkę i przy mojej niewielkiej pomocy w 2 minuty stał przy windzie.

W szkolnej szatni Sebastian nagle nauczył się samodzielnie zdejmować buty, rozpinać kurtkę do tej pory nierozpinalną, oraz zniknął mi z pola widzenia najszybciej w historii.

Spóźniony dobre 15 minut.
Ze łzami w oczach.
Z szeptem "o nie, będę miał spóźnienie".
Bo najbardziej na świecie Sebastian uwielbia swoją panią wychowawczynię.
Która spóźnień zdecydowanie nie pochwala.

A co było dalej?
Dziś Sebastian zamknął się w pokoju.
I tak powstał plan porannych czynności.

Zobaczymy, czy w poniedziałek uda mi się zjeść śniadanie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz