Syn w szkole - wniebowzięty.
Podoba mu się wszystko.
Pani – cudna.
Koledzy – fantastyczni.
Lekcje – mega ciekawe i szkoda że takie
krótkie.
A jak ja to znoszę?
Odpowiem krótko – kanapki.
Ta jakże niespodziewana sprawa zaburzyła
moje wyobrażenie o tym, jak wyglądać będzie nasze szkolne życie.
Byłam przygotowana na to, że będę musiała
Sebastiana siłą zwlekać z łóżka, ślęczeć z nim przy odrabianiu prac domowych,
pilnować, żeby się spakował.
Tymczasem syn stanowczo zażądał budzika i
sam budzi się do szkoły, pracę domową odrabia sam i to samomotywując się,
spakowany jest codziennie wieczorem.
Nie byłam przygotowana na jedno – kanapki.
A konkretnie – pudełko na drugie śniadanie
w kształcie psa, które codziennie rano muszę wypełnić zgodnie z życzeniem:
kanapką z szynką lub serkiem, 4 pomidorkami koktajlowymi, 2 kabanosami, połówką
bułeczki słodkiej, połówką obranej i pokrojonej gruszki, pokrojoną w słupki
marchewką na przegryzkę…..
Poranne robienie drugiego śniadania
wyprowadza mnie z równowagi, zaburza mój rytm życia, sprawia, że z niczym się nie
wyrabiam i wychodzę a raczej wybiegam z domu z połową rzeczy, które powinnam
była zabrać ze sobą…
Jeszcze żeby on tego nie zjadał, do domu
przynosił i grymasił.
Ale nie – kanapka zjedzona, kabanosy,
marchewki, pomidorki, wszystko znika, pozbawiając mnie tym samym argumentu
dzięki któremu mogłabym powiedzieć stanowcze „skoro nie jesz to nie będę ci tych
śniadań robić”.
Nic to, rady nie ma.
Przede mną jeszcze tylko 12 lat robienia
drugich śniadań.
Minie nie wiadomo kiedy J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz