Międzyczas ciągnie się powoli, ciągnie i ciągnie, wyciągnąć nie może, że tak zacytuję artystę.
Międzyczas oczywiście pomiędzy odwiezieniem syna na obóz a pojechaniem po niego :)
Wczoraj wieczorem zaliczyliśmy już pierwszy kryzys w postaci odebrania telefonu "chcę do mamy".
Dziś o 6.30 pobudka - ciąg dalszy lamentu :)
Lekko nie jest, tęskni syn, tęsknimy my, Michał już o 7.00 był spakowany i jechał na ratunek, ale póki co udało mi się go powstrzymać i wytłumaczyć, że skoro tęsknimy my - tęskni i syn i że może jeszcze damy synowi szansę na poradzenie sobie z tym wielkim krokiem jakim jest rozłąka z rodzicami...
Oczywiście w domu robię za potwora, w środku sama mam ochotę skręcić na trasę i już za godzinkę stawić się po kategoryczny zwrot dziecka, ale na razie daję radę :)
Upewniwszy się, że kryzys był tylko półgodzinny, że dziecko całe, zdrowe, najedzone, napite, bawi się z kolegami i krzywda mu się nie dzieje, czekamy na wieczór, bo wieczory jak wiadomo na koloniach są najgorsze...
Trzymam kciuki za syna, za siebie i za to, żeby międzyczas jakoś przyspieszył :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz