Zaczęła się zima, a ubiegły weekend zapowiadał się zimno i szaro.
Cóz by tu więc robić w takich niesprzyjających okolicznościach...
A, ok. Już wiemy.
Na ratunek przyszła nam nieoceniona Fundacja Aktywnej Rehabilitacji, a konkretnie - Asia, która zadzowniła do mnie w czwartek o 21.00, że jest wolne miejsce na weekendowym obozie FAR dla dzieciaków.
Cóż było robić... W piątek po południu spakowałam siebie, oraz moje dwie latorośle - dużą i małą i ruszyliśmy na że tak powiem spotkanie z przygodą.
Pierwszą przygodą było pokonanie całej Warszawy w piątkowe popołudnie, co zajęło nam jakieś 2 godziny i już byliśmy na miejscu :)
Dalej było fantastycznie.
Sebastian pokonał naprawdę bardzo wiele swoich granic - fizycznych i psychicznych.
Ja również, tyle, że w odwrotnej kolejności :)
Po pierwsze: Dzieciaki były zakwaterowane w pokojach wraz z innymi dziećmi oraz opiekunem z FARu.
Sebastian - zachwycony.
Ja - rozumowo zachwycona, uczuciowo - przerażona :)
Że on tak sam w tym pokoju i co jak mu się pić zachce a co jak ogólnie mu się zachce czegos a nie będzie mamusi...
Na szczęście z FARem trochę się już znamy, więc zostałam szybko spacyfikowana i odesłana do mojego pokoju :)
Sebastian sam się rozpakował, poukładał (w artystyczny nieład) swoje ubrania, oraz natychmiast omnie zapomniał.
Mi w zapominaniu o Sebastianie pomogła Kasia, z którą rozpakowywanie się w naszym pokoju również było niezwykle interesujące i pełne wrażeń.
Piewszego dnia dzieciaki padły od razu po kolacji.
Ale zanim padły, okazało się, że Sebastian umie sam sobie nałożyć jedzenie, sam zjeść, rozebrać się, wykąpać, umyć zęby, poskładać ubrania i położyć się spać.
My nie mieliśmy tak prosto - dla rodziców były jeszcze przewidziane wieczorne zajęcia z technik przenoszenia.
W zemście za odseparowanie mnie od mojego "ukochanego i przecież jeszcze takiego malutkiego synka, który na pewno tęski i sobie sam nie poradzi", na czas zajęćdla rodziców podrzuciłam mniejsze dziecko instruktorkom FARu, aby Kasia przeszkoliła ich z technik noszenia oraz usypiania dziecka zmęczonego ii awanturującego się ;)
Na szczęście w sobotę po południu dojechał do nas Michał, więc nie było już tak źle ;)
Następnie w sobotę i niedzielę dzieciaki i my mieliśmy program i czas wypełniony po brzegi.
Dzieciaki poznawały mapę ciała, uczyły się samodzielności, poznawały techniki jazdy, techniki kontrolowania upadków, miały zajęcia manualne, konkursy, zabawy, sama nie pamiętam, co jeszcze.
Rodzice mogli dowiedzieć się wszystkiego o prawie w edukacji, urologii, psychologii, mogli pogadać z profesjonalistami o wszystkich nurtujących ich problemach i dostawali naprawdę konkretne rady, odpowiedzi i wsparcie.
Ale przede wszystkim - dostali wiarę w to, że ich dzieci potrafią byćsamodzielne, że sobie świetnie radzą, że mądrze wspierane dziecko staje się dwa razy bardziej samodzielne, świetnie radzące sobie ze swoimi ograniczeniami i z ich pokonywaniem.
Sebastian wyjechał z obozu z pamiątkowym dyplomem, koszulką, a przede wszystkim z informacją, że tak naprawdę umie i może dwa razy więcej, niż sobie zdawał sprawę.
Kocham Fundację Aktywnej Rehabilitacji.
Dziękujęza to, że są i za to, że dzięki tym mega fantastycznym ludziom, pełym zapału, wiedzy i doświadczenia, nasze dzieci mogą doświadczaćtak wspaniałych przygód i uczyćsię życia.
I że prostują nas, rodziców, pokazują, co to znaczy mądra miłość.
Dzień dobry! :)
OdpowiedzUsuńA gdzie moje piękne zdjęcia z Kasią, ja się pytam?
Pozdrawiam z biura FARu! :))
Justyna