A na dziś taka oto historia:
Wczoraj wracam sobie do domu, w myślach układając plany na wieczór, a właściwie jeden plan, czyli leżenie na kanapie i sapanie, kiedy to zadzwonił Michał.
No i jak to zwykle z moimi planami bywa - robiłam wszystko oprócz leżenia, no może sapanie mi wyszło.
Okazało się, że dziecię me dostawszy małpiego rozumu podczas konsumpcji podwieczorku, tak cudowało i tak wariowało na wózku, że wywaliło się do tyłu uderzając swoją śliczną główką o podłogę z całym impetem.
W związku z powyzszym, oraz z informacjami od syna, że boli go głowa i szyja, oraz że nie płakał jak upadł tylko był w szoku, udaliśmy się na wycieczkę.
Resztę mogłabym opowiedzieć, no ale generalnie odbyło się w standardzie, czyli najpierw telefon na ostry dyżur aby upewnić się, gdzie mamy jechać, potem lekka wymiana zdań z panią w rejestracji, bo oczywiście okazało się, że przez telefon podali nam złą informację i wysłali nie tam gdzie trzeba (podczas mojej dyskusji Michał taktycznie wycofywał się w stronę dzwi i próbował wtopić w ściane, ale ja + ciąża = niepokonanie ;) pani nie miała szans).
W związku z powyższym pozostanie w szpitalu, ortopeda, rentgen, neurolog no i już po 4 godzinkach byliśmy w domku.
Póki co - wygląda na to, że syn może mięśnie ma słabe ale kości czaszki całkiem niczego sobie.
A ja miałam zaplanować coś na popołudnie, ale chyba sobie daruję....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz