poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Generalne porządki

Weekend sierpniowy spędziliśmy na porządkach.
Sebastian pojechał z dziadkami na działkę, a ja...
Przekładałam, 
                           układałam, 
                                            wykładałam ....

A w między czasie miałam małe zawirowanie emocjonalne spowodowane porządkami...

Otóż odkopując niezliczone ilości rzeczy znajdujące się w szufladach, schowkach, kartonach, szafkach i milionie innych miejsc, co chwila natykałam się na przedmioty, które że tak powiem z siłą wodospadu przywracały wspomnienia z kolejnych etapów mojego życia.

Po całodziennej jeździe na karuzeli wspomnień nie wytrzymałam i się poryczałam, a mój mąż jak zwykle patrzył się na mnie lekko podejrzliwie i nie wiedział, o co mi chodzi ;)

A co znalazłam w moich szpargałach?

- Bransoletkę Sebastianka ze szpitala - schowałam ją na pamiątkę, jako przypomnienie najszczęśliwszego dnia w moim życiu, kiedy urodził się mój synek.
Było to spełnienie moich marzeń - był śliczny, zdrowy, kochany.

- Zdjęcia Sebastianka z pierwszych urodzin, kiedy stoi sam w swoim czerwonym samochodzie, kupionym przez Dziadka Stasia, i macha dumnie rączką.
Wtedy też zastanawialiśmy się, kim będzie jak dorośnie, cała rodzina była zachwycona i podekscytowana, a Sebuś przesłodki.

- Zdjęcia z drugich urodzin, które były już obchodzone z SMA.
Niedawno dowiedzieliśmy się o chorobie, wszyscy starali się trzymać, uśmiechy i prezenty, ale w głębi serca jeszcze nikt nie poradził sobie z tym, co nas spotkało...

- Kartka z wypisanymi pytaniami do lekarza, którą napisałam przed wizytą do neurologa, który zdiagnozował Sebastianka. Z perspektywy widzę, jakie naiwne były te pytania, ale biorąc pod uwagę, że Sebuś był przecież zdrowym dzieckiem, a ja nie miałam pojęcia, że na świecie istnieje coś takiego jak SMA, to pytania przeciętnej matki, która nie może się dowiedzieć, co się dzieje z jej dzieckiem...

- Zdjęcie z pierwszych naszych wakacji nad morzem, kiedy Sebuś siedzi w objęciach Myszki Miki, radosny, z grubiutkimi nóżkami... To były najwspanialsze wakacje w naszym życiu.
Sebastian był już duży, chodził za rączkę, zachwycał wszystkich swoim szelmowskim uśmiechem, a ja wiedziałam, że tak właśnie chcę, żeby to wyglądało.

- Poidełko dla królika. 
Diagnozę Sebastiana usłyszeliśmy przez telefon, ale lekarz zaprosił nas na wizytę do siebie, rozmawiał z nami 40 minut i było to w jakimś sensie bardzo pomocne doświadczenie, zostaliśmy potraktowani tak, jak każdy powinien być potraktowany w takiej sytuacji. 
Niemniej jednak byliśmy z Michałem w szoku.
Sebastian został z dziadkami, a my wracając z Instytutu Matki i Dziecka pojechaliśmy do centrum handlowego na obiad i próbowaliśmy jakoś ogarnąć to, co usłyszeliśmy i wrócić do domu niezaryczani.
Wychodząc z centrum handlowego, zobaczyliśmy w sklepie zoologicznym królika.
Kupiliśmy go razem z klatką, sianem, milionem i poidełkiem właśnie.
Królika już niestety nie ma z nami, ale przez prawie 2 lata królik przypominał mi o TYM dniu.

- Pierwsza praca Sebusia ze żłobka.
Jeszcze nie wiedzieliśmy, ze jest chory. 
Myślałam sobie wtedy, że po żłobku poślę Sebastiana do przedszkola integracyjnego, żeby wyrósł na porządnego człowieka, umiał bawić się z niepełnosprawnymi dziećmi, żeby był otwartym i mądrym dzieckiem. 
O ironio, Sebuś chodzi do normalnego przedszkola, a inne dzieci uczą się na nim, że każdy jest inny, że nie wszyscy chodzą, że człowiek na wózku to też człowiek...

No i tak cały dzień.
Raz wspomnienie radosne, raz wspomnienie tragiczne, raz zdjęcie mega sielanki, raz przedmiot przywołujący najgorsze koszmary. 
Naprawdę pod koniec dnia nie wytrzymałam.
Na co dzień staram się nie wspominać za często, to znaczy nie wspominać moich marzeń i oczekiwań, bo rzeczywistość sprawiła, że obecnie mam zupełnie inne marzenia i cele.

Nie znaczy to, że jestem nieszczęśliwa, po prostu jestem szczęśliwa inaczej ;)

I przysięgam już nigdy nie robić generalnych porządków.
Oszaleć od tego można.




1 komentarz:

  1. Kamila takie porządki to zmora, ale czasem też potrzeba takiego dnia na wyrzucenie z siebie emocji...
    Zazdraszczam możliwości wysłania dziecka do dziadków.
    Spokoju i równowagi życzyć pozostaje:)

    OdpowiedzUsuń