A u nas po staremu, czyli zapchany nos, kaszel i stan podgorączkowy.
W kontekście ostatnich historii z planowanymi zmianami w NFZ, w kontekście dzisiejszego kataro-kaszlu oraz w kontekście obietnicy, że miałam opisać przygody z wakacji, wyciągam z zanadrza taką oto historię.
Otóż będąc sobie w Bułgarii, kraju, który wszedł do Unii trochę później niż Polska no i ogólnie Polska jest przecież dużo fajniejsza, mieliśmy taką oto przygodę.
Któregoś dnia, a raczej nocy, około 1 zaglądam do Sebastiana a tam, delikatnie mówiąc - kolacja leży obok syna mego, chociaż byłam świadkiem, jak 4 godziny wcześniej ją zjadał.
Myślałam, że to tylko wypadek, więc szybko do łazienki, wanna, mycie i już mieliśmy się kłaść z powrotem, kiedy syn zaczął zwracać nie tylko kolację, ale nawet resztki podwieczorku.
Mój czasem spanikowany mąż kazał mi biec do przychodni.
Nie byłam fanką tego rozwiązania, bo mam pewne doświadczenia z przychodniami i szpitalami w Polsce, no ale daleko nie miałam, więc pobiegłam.
drzwi otworzyła mi pielęgniarka, powiedziała, że lekarza nie ma, bo pracuje do 20.00 ale zaraz do niego zadzwoni.
Nie bardzo wiedziałam, jaki jest cel tego zabiegu, skoro lekarz jest w domu i śpi.
Okazało się, że 15 min (dosłownie!) po telefonie, lekarz Z WŁASNEJ WOLI przyjechał do nas, obejrzał Sebastiana, stwierdził, że to wirus, który obecnie grasuje wśród dzieciaków i zalecił szybką akcję.
1. Sebastian idzie ze mną do przychodni i dostaje kroplówkę
2. Michał jedzie do całodobowej apteki po leki 30 km od nas.
Pomimo, że nie mieszkaliśmy na totalnym odludziu, obok był postój taksówek, a godzina zrobiła się gdzieś koło 2 w nocy, lekarz stwierdził, że taksówki strasznie z nas zedrą.
Co zrobił lekarz?
Już odpowiadam:
Wezwał karetkę, odwiózł mnie o Sebastiana do przychodni (chociaż na piechotę miałam tam 5 minut), pani założyła Sebastianowi kroplówkę, w międzyczasie lekarz pojechał z Michałem karetką do całodobowej apteki i za pół godziny mieliśmy antybiotyk dla Sebastiana.
Pytanie konkursowe nr 2. Ile zapłaciliśmy lekarzowi?
Prawidłowa odpowiedź: NIC.
Acha, kwestia karetki.
Ktoś może powiedzieć, że to gruba przesada, że lekarz jechał karetką do apteki.
Okazało się jednak, że lek, który wypisał lekarz, nie był w aptece dostępny, więc na miejscu wypisał drugą receptę i dzięki temu inny ale równie skuteczny lek mieliśmy na czas.
Po drugie, Sebastian dzięki szybkiej interwencji, podaniu kroplówki i leków rano był jak nowonarodzony, z rumieńcami i chęcią do działania.
Po trzecie - gdyby nie nocna przejażdżka do apteki, pewnie karetkę musielibyśmy wykorzystać rano na jazdę do szpitala z odwodnionym dzieckiem.
....
Teraz przypomina mi się podoba sytuacja, kiedy Sebastian, jakoś tak od razu po diagnozie dostał rotawirusa i dosłownie przelewał mi się przez ręce chyba kilkanaście godzin.
W końcu wezwałam karetkę, panowie przyjechali po godzinie, tłumaczyli mi, że muszę poić dziecko (a niby co usiłowałam robić przez te wszystkie godziny), następnie stwierdzili, że jazda do szpitala nie ma sensu bo i tak będę musiała czekać kilka godzin na izbie przyjęć i jeśli już chcę do szpitala to najlepiej pojechać swoim samochodem i zrobić awanturę na wejściu. Po czym odjechali.
Nie było to małe nadmorskie miasteczko tylko stolica Polski, nie był to środek nocy tylko wczesne popołudnie.
Było za to mega wycieńczone dziecko, które w ciągu doby schudło z 10 do 7 kilogramów, tygodniowe dochodzenie do siebie i kilkanaście godzin naszych nerwów.
No, to tyle.
Oczywiście nie wspomnę, jak Sebastian wspaniale zniósł kroplówkę.
Darł się w niebogłosy (pani pielęgniarka zatykała uszy ;) ), wył i szarpał, chlipał, prosił i zawodził, ale po dłuższej chwili się uspokoił i końcówkę kroplówki spędziliśmy grając w Angry Birds na moim telefonie ;)
Nadmienię też, że przychodnię odwiedzaliśmy wcześniej i później kilka razy, z podobnym efektem, czyli szybką ,niewymuszoną, fachową i skuteczną pomocą.
Jednym słowem - chcę do Bułgarii :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz