Jaka jest moja definicja szczęścia?
Bardzo prosta, wręcz trywialna...
Szczęście jest wtedy, gdy w ciepły letni dzień syn z kolegami wpadają na chwilę z podwórka do naszego domu po świeżo upieczony przeze mnie placek z truskawkami.
Wrzeszczą Ale pyszne! i biorą jeszcze po kawałku na drogę, bo muszą lecieć walczyć z potworami na osiedlowym podwórku...
Takie banalne dla innych a takie niesamowite dla kogoś, kto codziennie rano budzi się z niepełnosprawnym dzieckiem za ścianą.
Może i Sebek jeździ na wózku ale dzięki temu potwory podobno nie mają szans :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz