6 urodziny za nami :)
Sebastian wniebowzięty, goście dopisali, dom stoi, chociaż istniały pewne obawy, że nie wytrzyma kumulacji i zmasowanego ataku kilkulatków :)
Zaczęło się u nas tradycyjnie, czyli z przygodami.
W piątek postanowiłam zrobićsobie wolne, aby wszystko na spokojnie przygotować, zrealizować moje fantastyczne plany i przygotować super atrakcje dla młodszych i starszych zaproszonych uczestników przyjęcia.
Oczywiście już od piątku rano zamiast piec tort umilaliśmy sobie czas w szpitalu na Działdowskiej, z powodu niezydentyfikowanego acz silnego i uporczywego bólu w sebastianowym prawym boku.
Standardowo - ja - sinozielona ze stresu, Sebastian po całodziennym pobycie doświadczył cudownego ozdrowienia, a przygotowania przyjęcia pzesunięte zostały na późne godziny nocne ... :)
Na szczęście sobotni poranek przebiegł już bez większych niespodzianek, wszystko zostało zrobione na czas (z lekkim niedoczasem po drodze) i goście zaczęli napływać...
Napływali, napływali i napływali, aż wypełnili cały dom, oznaczając teren wrzaskeim, bieganiem i innymi oznakami fantastycznej zabawy :)
Jak wiadomo - prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, był więc nawet wymarzony przez Sebastiana tort Star Wars, własnoręcznie wykonany i dostarczony przez mamę Marcela, a jego fantastyczność przerosła nasze oczekiwania :)
Co tu dużo mówić, ostatni goście wyszli o 24.00, Sebuś stwierdził, że to były jego najlepsze urodziny ever,
My zresztą też!
Teraz tylko pozostaje posprzątać... ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz