niedziela, 11 listopada 2012

Niespodzianka

W ubiegły poniedziałek tydzień jak co tydzień zaczął się normalnie, czyli oczywiście spóźnieniem do pracy, przedszkola i wszędzie.

Wszystko ładnie, cudnie, sympatycznie, poza tym, że po południu Sebastian stwierdził, ze boli go brzuch.

Biorąc pod uwagę ilość zjedzonego popcornu w niedzielę, raczej nie byłam zaskoczona, więc też zbytnio się nie przejęłam.

Przejęłam się za to w nocy, kiedy Sebek dostał temperatury 39 i nie mogłam jej niczym zbić.

We wtorek za telefoniczną radą naszej kochanej Pani Doktor pojechaliśmy do szpitala, bo gorączka nie spadała, brzuch bolał, osłabienie i te sprawy, więc stwierdziliśmy, że nie ma na co czekać.

Nie nawykła do jeżdżenia po szpitalach pojechałam do pierwszego lepszego na Działdowską no i oczywiście okazało się, że tam nie ma dziś dyżuru tylko jest na Marszałkowskiej.

No dobra, jadę więc dalej z marudząco-umęczonym Sebastianem.

W zasadzie to nawet lepiej, że w pierwszym szpitalu dyżuru nie było, bo zdążyłam się już nastawić negatywnie no i byłam już w lekkim nastroju bojowym, który mi się przydał w szpitalu nr 2.

Tam też oto w drodze do lekarza pokonałam:

1.      Panią nr 1, która tłumaczyła mi, ze aby wejść z dzieckiem na izbę przyjęć muszę zostawić wózek w korytarzu. Jakoś udało mi się ją przekonać, że jednak ciężko jest poruszać się niechodzącemu dziecku bez wózka.

2.      Panią nr 2, która pytała mnie o skierowanie i wysyłała do jakiegoś innego szpitala przy akompaniamencie darcia Sebastiana. Tutaj użyłam metody „na mokro”, czyli przeszłam od przekonywania do brania na litość. Pani wpuściła mnie dalej, abym mogła spytać lekarza, czy mnie jednak przyjmie, czy będę musiała jednak jechać do przychodni po skierowanie po to, żeby z nim wrócić.

3.      Panią nr 3, która okazała się być lekarzem. Wychodząc z pustego gabinetu na pusty korytarz (nie licząc nas) na pytanie, czy nas przyjmie, odparła mniej więcej co następuje:

„Dlaczego przyjeżdżacie do szpitala proszę jechać do lekarza pierwszego kontaktu jak to lekarz was skierował skoro nie macie skierowania i co to za lekarz i dlaczego prywatnie skoro macie przecież przychodnie w rejonie i dlaczego telefonicznie skoro dziecka nie widział no i co z tego że jest chore na zanik mięśni to tym bardziej do przychodni a w ogóle to powinniście mieć ośrodek gdzie dziecko znają bo my tu nie mamy neurologa no i co z tego że to brzuch i temperatura skoro on jest ogólnie neurologicznie chory to powinien być neurolog a po co jechaliście na Działdowską skoro wiadomo, że tam dzisiaj nie ma dyżurów bo są w dni nieparzyste?”

Tak to mniej więcej brzmiało tylko ze 3 razy dłużej i zostało przerwane moim pytaniem, pt. „Czy pani jeszcze długo zamierza nas opieprzać, czy nas jednak przyjmie”.

Pytanie panią wyluzowało i przyjęła, co więcej bardzo dobrze zajęła się Sebastianem, zrobiliśmy USG, prześwietlenie dla pewności, bo szaleją mega infekcje itp., parę razy Sebastiana porządnie zbadała no i wyszliśmy z zapasami leków antygrypożołądkowych, bo na to się zanosiło ze wszystkich badań.

Na szczęście tym razem skończyło się tylko na strachu, nie chcę jednak myśleć o tym, co będzie, kiedy Sebastian naprawdę będzie potrzebował natychmiastowej pomocy, a ja będę musiała pokonywać niezliczone panie z niezliczonymi problemami natury duchowej, światopoglądowej i innej.

3 komentarze:

  1. Nasza służba zdrowia ma niestety do siebie to, że o wszystko trzeba się prosić. Również o ratowanie życia, bo papierologia i widzimisie niektórych lekarzy są ważniejsze...

    OdpowiedzUsuń
  2. Kamila wzywaj karetkę, jedynie tym sposobem unikniesz skierowań i odsyłania do lekarza rejonowego po skierowanie.

    Dobrze, że się skończyło na strachu, bo rozumiem, że Sebastian wydobrzał już.

    OdpowiedzUsuń
  3. witam serdecznie
    czytam sobie i nie wierzę że takie rzeczy się zdarzają i to w miejscach gdzie pomoc powinna być od ręki i bez gadania... Na szczęście Sebastianek ma zdeterminowaną i cierpliwą Mamę :)
    pozdrawiamy serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń