piątek, 5 maja 2017

Tyłem w słup

Mieszkając w dużym mieście nie doświadczamy specjalnie zachowań określanych jako dyskryminację osób niepełnosprawnych.
Zazwyczaj Sebastian od razu zjednuje sobie zarówno dorosłych jak i dzieci i po kilku standardowych pytań typu "co to za wózek" i "a czemu nie chodzisz" oraz wymianie kilku pełnych zrozumienia uwag typu "a moja ciocia też miała zaniknięty mięsień w nodze jak miała złamaną" gładko następuje faza pozapoznawcza, czyli zabawa bez granic.

Ostatnio jednak byliśmy na działce, która jest położona uroczo pośród pól i łąk, zdecydowanie dalej od miasta.
Jako że jeździmy tam już dobrych parę lat, również szczególnej sensacji nie wzbudzamy.

Jednym słowem - na codzień naprawdę często zdarza się nam zapominać, że Sebastian jest niepełnosprawny i że dla kogoś wózek może być czymś dziwnym.

Wygląda jednak na to, że na naszej wiosce pojawił się ktoś, kto najwyraźniej z wózkami elektrycznymi oraz z małymi chłopcami na takich wózkach zbyt często się nie spotyka.
Bo gdy wybraliśmy się do naszego sklepiku w majówkowe popołudnie, pan wyjeżdżający spod tegoż sklepiku tak się na Sebka zapatrzył, że cofnął swoim pięknym autem prosto w metalowe ogrodzenie i tym samym skrócił samochód o dobre parę centymetrów...

Jak to mówią - ciekawość to pierwszy stopień do piekła...
Albo do blacharza  ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz