Powroty maja to do siebie, że łatwe nie są...
Muszę niestety przyznać się do błędu i uczciwie napisać, że moja prognoza pogody sprawdziła się, ale tylko dla Warszawy.
Pakowaliśmy się na zlot przy kropiącym deszczu, jechaliśmy w ulewie, za to na miejscu, czyli w Bledzewie pod Sierpcem pogoda była cudna.
No i całe szczęście, bo mina mojego meża, który wrócił z pracy po 16.00 i został przeze mnie natychmiast wsadzony do samochodu po to, żeby jechać 2 godziny na zlot raczej nie wskazywała, że uważa wyjazd w strugi deszczu za szczyt swoich marzeń...
Zabawa jednak jak zwykle była cudna, Sebek wrócił z nowym zapasem koszulek i czapek, a my z Michałem wypoczęto-zmęczeni :)
Niestety zdjęć znowu brak, bo nam się aparat rozładował, a wielka szkoda, bo było co fotografować.
No a dziś w drodze powrotnej pojechaliśmy jeszcze do kina na "Meridę Waleczną".
Nawet jeśli bym chciala niestety nie mogę zdradzić zakończenia, poniewaz musieliśmy wyjść w połowie filmu, bo Sebastian strasznie się bał.
Chyba tym razem przesadziliśmy z wyborem repertuaru.
No ale najważniejsze, że popcorn zjedzony i cola wypita, a mam pewne podejrzenia, że o to w zasadzie dziś najbardziej Sebastianowi chodziło, o film już niekoniecznie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz