Wczoraj rano ogarnął mnie atak paniki spowodowany podejrzeniem kataru u Sebka.
Tak jakoś mi się wydawało, że chyba ma zapchany nos.
W związku z powyższym zarządziłam zakaz pójścia do przedszkola, reorganizację moich planów oraz ogólną tragedię werbalną pod tytułem:
"Sebastian jest znowu chory, ja tego nie wytrzymam, wiedziałam że będzie chory, o co ci chodzi wcale się nie denerwuję".
Oczywiście krople plus syropy na wszelki wypadek podane zostały.
Dziś na oko wyglada dobrze, zresztą i tak mieliśmy wizytę u Agnieszki Stępień, więc i tak musieliśmy się wynurzyć z domu.
Dzisiaj myśląc już bardziej logicznie po wizycie jednak zawiozłam Sebastiana do przedszkola, bo stwierdziłam ostatecznie, że jak ma zachorować to i tak to zrobi...
Natomiast nie wiem, jak to będzie dalej, jeśli na każdy katar reaguję niezmiennie tak samo...
No a u Agnieszki Stępień dowiedzieliśmy się tego, co jakby już dawno wiemy, czyli plecy, plecy, plecy...
Tylko jak tu ćwiczyć, kiedy syn przechodzi okres mega głupawki?
Uparcie wychodzi z fotelika stabilizującego, w ortezach wygina się jak opętany, a ćwiczenie ze mną polega na wiciu się i robienie dokładnie odwrotności tego, o co proszę?
A tu plecy, plecy, plecy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz