sobota, 23 marca 2013

Masakra

Ze wszystkich sił starałam się nie cieszyć z wózka, który cudem udało się nam kupić w Anglii.

Wczoraj odbyliśmy próbę generalną.
Wsadziliśmy akumulatory - działają. Jeszcze się nie cieszę.
Włączyliśmy joystick - działa. Jeszcze się nie cieszę.
Winda góra dół - działa. Jeszcze się nie cieszę.
Jeździ do przodu, do tyłu i w bok - działa. Jeszcze się nie cieszę.
Skręciliśmy całość - wygląda ok. Jeszcze się nie cieszę.

Po 4 godzinach jeżdżenia wózkiem po domu na zmianę z dziękczynnymi telefonami do Wróżki, stwierdziłam, że skoro wszystko działa, to już chyba mogę zacząć się cieszyć.

No więc najpierw ostrożnie, a potem coraz bardziej, a wreszcie mega baaardzo ucieszyłam się.
Jest. I działa. 
HUURRRRRRRRRRRRRAAAAAAAAA!!!!!!

No i to był błąd.

W momencie gdy byłam już maksymalnie ucieszona, wózek działać przestał.
Na joysticku zaczęły migać kolorowe światełka, a w moich oczach zamigały łzy.

Wiem, wiem, wiem, że jak się kupuje stary sprzęt to nigdy nic nie wiadomo itp, itd.
właśnie dlatego nie cieszyłam się zanim go nie włączyłam.
Ale on musiał się zepsuć właśnie po tym jak już jednak cieszyć się zaczęłam.

Jak żyć, Panie Premierze, jak żyć?

No nic, jak zwykle będziemy pokonywać trudności.
W poniedziałek wózek jedzie do Łodzi na totalny przegląd, wymianę joysticka, opon i tysiąca kabli.
Poranek spędziłam szorując w wannie tapicerkę, a obudowa pojechała dziś do Siedlec z Dziadkiem Stasiem na małe malowanko i wróci pewnie po świętach.

I mam nadzieję, że za jakieś 2-3 tygodnie Sebuś będzie brykał ;)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz