Podczas przygotowań do konferencji spotykam się z różnymi osobami, w tym w dużej części z osobami poruszającymi się na wózkach elektrycznych.
Ja z Sebastianem często napotykam problemy architektoniczne, ale ponieważ jego wózek jest malutki, a on sam waży tyle co nic, zazwyczaj biorę pod pachę Sebastiana i wózek i przechodzę tam, gdzie się nie da wjechać.
Teraz widzę, że nie zawsze będzie tak pięknie.
W środę wieczorem spotkałam się z Markiem, który pomaga mi w organizacji konferencji.
Marek porusza się na wózku elektrycznym, zaprosiłam go do mojej babci, bo akurat u niej nocowałam.
Super pomysł, bo Marek mieszka na linii metra, moja babcia też, więc nawet świetnie się składa.
No i wybiła godzina zero:
Warszawa, stolica europejskiego miasta, podróż warszawskim metrem, potem wyjazd windą na powierzchnię i dojeżdżamy do bloku mojej babci.
W bloku są schody, ale oczywiście w ramach usprawnień dla niepełnosprawnych zamontowano dźwig.
który niestety nie działa.
więc musieliśmy wjechać do bloku drugą klatka, czatować na ludzi, którzy akurat (na szczęście) wychodzili no i hop do windy.
Hop do windy ja, hop do windy pies Marka, hop do windy Marek...
I tu kończy się nasza wspaniała opowieść, ponieważ nawet bez psa i beze mnie Marek, a raczej jego wózek się do windy niestety nie zmieścił.
Owszem, bardzo ładnie odnowiony blok, na ścianach nowe płytki, winda poszerzona i pogłębiona, ale chyba nie aż tak poszerzona i pogłębiona jak być powinna, bo finał tej historii jest taki, że szczegóły zjazdu omawialiśmy na klatce schodowej do godziny 24.00 łypani oczami przez przechodzących mieszkańców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz