poniedziałek, 19 lutego 2018

Głupawka

Jako że życie nasze w związku z przystąpieniem do próby klinicznej cofnęło się w rozwoju ewolucyjnym i zmieniło charakter z osiadłego na koczownicze, dużą część życia zajmuje nam czekanie.

Czekanie na przyjazd, na wyjazd, na odlot, na przylot, na wizytę, na wyniki, na metro, na wyjście, na wejście...

Jako że moja natura jest w stanie wytrzymać stan spoczynku do 20 sekund i to już naprawdę przy mega wysiłku wewnętrznym, nie dziwi mnie fakt, że Sebastian czekanie znosi równie tragicznie co my...

Właściwie okazało się, że jest jedna rzecz dużo gorsza od czekania.
A mianowicie czekanie z dzieckiem nienawidzącym czekania :)

Michał jest już u kresu wytrzymałości, ja jeszcze jakoś się trzymam, ale spędzanie czasu z dzieckiem robiącym głupie miny do wszystkich przechodniów, śpiewanie na głos piskliwym głosem głupich piosenek, machanie rękami nogami i czym tylko się da...
Kojarzycie Osła ze Shreka?

No to mniej więcej coś w ten deseń ;)

Ostatnio na przykład Sebastian poczuł wewnętrzną potrzebę objechania wszystkich ruchomych schodów na lotnisku odwrotnie do kierunku jazdy...

W sumie - przy obecnej ograniczonej z powodu wyjazdów rehabilitacji to akurat ten pomysł nie był taki zły...

A ustawianie, że to nie nasze dziecko, nie znamy go, nigdy nie widzieliśmy i nie wiemy czemu mówi akurat do nas - nieznajomych, wychodzi nam z Michałem już całkiem nieźle ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz