poniedziałek, 13 marca 2017

Turniej szachowy czyli trening siły wewnetrznej

Sebastian jako jeden z 3 dzieci w szkole został wytypowany do wzięcia udziału w międzyszkolnym turnieju szachowym.
Duma więc była i oczekiwania duże :)
Oczywiście oczekiwania syna, bo nasze trochę mniejsze :)

Całą rodziną udaliśmy się więc na sobotni turniej, na 15.00 zwarci i gotowi do kibicowania :)
Pierwsza minuta - pierwsza porażka.

No wiadomo, to nic takiego, każdy na początku przegrywa...
Po drugiej i trzeciej porażce zaczęło się robić trochę bardziej nerwowo...
Syn był jednak dzielny i pełen woli walki.
U innych dzieciaków gdzieniegdzie było widać pierwsze mokre oczy.

Kiedy około 20.00 okazało się, że w ostatniej szóstej rundzie Sebastianowi również nie udało się wygrać, i u Sebastiana w oku pojawiła się łza.
Ale bardzo mała. 
I na bardzo krótko.
Dotąd waleczny syn, pocieszany usilnie przez siostrę, mamę i tatę na sekundę się rozkleił.

Nie jeden dorosły (tak, tak, okazało się, że to turniej dla wszystkich - bez ograniczeń wiekowych!) wychodził z turnieju mocno załamany, dlatego reakcja Sebastiana na porażkę była naprawdę w tym wszystkim tym, z czego byłam dumna najbardziej.
Naprawdę, jak na 7-latka przyjęcie na klatę takiej porażki, to mega sukces i wola walki prawdziwego wojownika!

No i najważniejsze - w niedzielę na 10.00 byliśmy zapisani na drugi turniej.
Czy jedziemy? Przez chwilę mieliśmy wątpliwości...

Ale syn był nieugięty.
Cały ranek i w drodze na turniej Sebastian rozwiązywał zadania szachowe, patrzyliśmy na niego z szeroko otwartymi oczami.
I z niepokojem w sercach.

Na szczęście w niedzielę - tak!
JEST!
UDAŁO SIĘ!

W 3 rundzie nareszcie wygrana!

Co prawda pierwsza i ostatnia wygrana turnieju, ale satysfakcja wielka :)

Syn się nie poddał, walczył do końca.
I ma zamiar grać dalej.
A jak będzie zobaczymy.

Może i ma zanim mięśni, ale na pewno nie ma zaniku ducha walki :)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz