Grudzień to magiczny miesiąc przygotowań do świąt Bożego Narodzenia, pieczenia pierników, wybierania prezentów i łez dumy na jasełkowych przedstawieniach.
U nas - jak zwykle musi być odwrotnie :)
Tradycyjnie już w domu od miesiąca panuje pomór, Sebastian od 2 tygodni siedzi w domu, Kasia chyba od miesiąca, a obydwoje chorują z naprzemiennym nasileniem zagrażając się nawzajem.
Ja rozwieszam po domu karteczki "myj ręce", których nikt nie czyta, robię dziwne mikstury z dziwnych ziół i udaję, że nie widzę na sobie tych spojrzeń rodziny, z ukradka przypadającej się, czy aby na pewno nie zwariowałam do końca...
Do tego oczywiście codzienne atrakcje w postaci pasujących się samochodów, pożarów (literalnie-pożarów) w pracy, codziennych awarii na które już nawet nie zwracam uwagi bo mózg już dawno mi wypadł i nie mogę go odszukać w przedświątecznym bałaganie.
A jak to mówił mój Ś.P. dziadek - poza tym wszystko u nas w porządku ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz