czwartek, 20 sierpnia 2015

Hitlerjugend

Dziecko moje starsze zarosło jakoś przez wakacje, nadszedł więc czas na poprawienie looku.

Mąż zajmujący siętym tematem spytał syna naszego:
- jaką chcesz fryzurę, jak zawsze irokez?
-nie, chcę fryzurę na hitlerjugend - odpowiedział Sebastian
....

Czy ktoś ma może pomysł czym można zastąpić Muzeum Powstania Warszawskiego, bo jakoś wydaje mi się, że i lekcji historii co za duzo to niezdrowo :)



wtorek, 18 sierpnia 2015

Jeszcze trochę o wakacjach.

Oprócz tego, że było strasznie to czasem było też fajnie :)
Zwłaszcza dla Sebastiana, który wreszcie nauczył się pływać.
Co prawda w rękawkach no ale zawsze :)


Oprócz tego - niezliczoną ilość godzin spędzał na jeżdżeniu kolejką - koniecznie w lokomotywie, dzielnie walcząc z innymi dziećmi o miejsce.
Kilka razy prawie doszło do rękoczynów, kiedy zniecierpliwione dzieciaki po godzinie czekania na swoją kolej do poprowadzenia kolejki próbowały Sebastiana usunąć siłą z wagonika, ale wtedy okazywało się, że jak na zanik mięśni, to jeszcze całkiem sporo siły w rękach pozostało... :)


Było też jeżdżenie na koniu...


Ale niestety większość tegorocznych zdjęć wyglądała tak: 


 Obudziło się też w moim synu zamiłowanie do robienia zdjęć.
Zdjęcia co prawda nie są typowe i zawierają w sobie pierwiastek chaosu połączony z lekko awangardowym podejściem do sprawy (chyba jednak za dużo czasu spędzamy w tych muzeach) no ale koniec końców Michał stwierdził, że obiekty do zdjęć wybiera sobie całkiem prawidłowe :)


Generalnie całość prac ma temat przewodni "mój palec jest wszędzie" :)



 Ale i tak pamiątkowe zdjęcia z karetki pozostaną w naszych wspomnieniach chyba najdłużej....







poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Po wakacjach....

Tylko spokojnie,
To nie będzie kolejny nudny wpis pod tytułem "byliśmy na wakacjach, było super, a tu zdjęcia z plaży z drinkiem i kolorową słomką....

Ci, co trochę nas znają, wiedzą, że taka nuda - to nie w naszym stylu :)

Owszem, byliśmy nad morzem i to nie byle gdzie, bo w Bułgarii, z fantastycznym widokiem na morze.
Owszem (czasami) docieraliśmy na plażę i nawet Sebastian nauczył się pływać.

W międzyczasie pomiędzy naszą główną działalnością urlopową robiliśmy to, co normalni ludzie, czyli - jedliśmy lody, kąpaliśmy się w basenie, morzu i wszelkiego rodzaju akwenach wodnych, byliśmy na wesołym miasteczku, jeździliśmy kolejką....
No, ale ile można?

Co więc było naszym głównym zajęciem wakacyjnym?
Oczywiście - chorowanie.
A kto był gwiadą turnusu?
Nie zgadniecie!

Otóż byłam to niezniszczalna, niezatapialna i niezmęczywalna - JA!

Zaczęło się od Michała, który zaraz na drugi dzień po przyjeździe dostał mega anginy, zaraz po nim Sebastian, potem chwila przerwy, znowu Michał, Kasia z rozwalonym palcem, itp. itd.

No ale ile można opiekować się bandą chorusów?
Dopadło i mnie.

Z gorączką 40% poległam na łóżku bez sił i bez wszystkiego innego.
Leżawszy tak 4 dni i czuwszy (?) się coraz to gorzej wybłagałam lekarza o przewiezienie mnie na USG, waściwie nie tyle błagając co grożąc mu śmiercią.

Jako że tak powiem przypadek "emergency", czyli w naszym kraju spędzający na SOR pół nocy zostałam przewieziona prosto z gabinetu USG do szpitala.
Na wózku, bo już nie byłam w staanie sama zrobić kroku.

Tak natychmiast mnie przyjęli, przewieźli mnie na salę, dali kroplówkę, a następnie.... zgasili światło i powiedzieli "good night".

Na następny dzień do godziny 10.00 rano cierpliwie czekałam na chorurga, w końcu, znów awanturując się lekko (całe szczęście że znam angielski, chociaż Bułgarzy nie znają, ale krzycząc po angielsku w ich nieskalane myśleniem twarze czułam się nieco lepiej :)

W końcu przyszedł.
Diagnoza - natychmiastowa operacja nie wiadmomo na co.

Może jeszcze nakreślę sytuację ogólną, czyli to, że znajdowałam się aktualnie 100 km. od miejsca w którym znajdowała się moja roczna córeczka z gorączką i biegunką, mój 6-letni syn z zanikiem mięśni, gorączką i wymiotami oraz mój mąż z gorączką i obłędem w oczach.
Do tego - mój tata z ciocią jadący z Polski w stronę Bułgari na pomoc.
Czyli - po przetumaczeniu - moja wizja otrzymania telefonu z informacją, że 2 najbliższe mi osoby właśnie rozbiły się gdzieś na serbsakiej autostradzei, bo kierowca był zdenerwowany, niewyspany i jechał za szybko....

Tak czy inaczej - nie miałam wyjścia - jedyne co mi pozostało, to poddać się natychmiast operacji.
Natychmiast czyli o 16.00....

W sumie więc mój stan "emergency" trwał już parę dni.
Kocham polski SOR gdzie jest to marne parę godzin....
Że nie wspomnę już pobierania krwi bez rękawiczek,, podpinania spadających na podłogę kroplówek, braku podstawowych badań, sprzecznych diagnoz itp. itd....

Aby Was nie zanudzać - dalsza opowieść w skrócie:

Okazało sie, że miałam zapalenie uchyka Mecketta, czyli czegoś, co zanika u większości ludzi a u tych u których nie zanika, powoduje problemy u 2% szczęśliwych właścicieli, w większości mężczyzn....

No ale aby jeszcze dodać opowieści pikanterii - oprócz zapalenia uchyłku Mecketta miałam jieszcze jako powikłanie zapalenie jajników, jajowodów, jelita oraz - tadam - zapalenie otrzewnej.

Potem już z górki, czyli karetką na lotnisko, cały dzień na polskim SORze (miałam ochotę wycałować wszystkie niemiłe i odfukujące panie i panów i ich ochrzanianie mnie było muzyka dla mych uszu).
W Polsce stwierdzili - na szczęście na krótko - że potzrzebna jest kolejna operacja, w końcu udało się bez.

Tata z ciocią szczęśliwie dojechali do dzieciaków i Michała, opanowali sytuację i nawet szczęśliwie (dziś) do Polski wrócili.

No i tak sobie leżę, dzieci u teściów, mąż podaje rosołek, żyć nie umierać :)

Nie ma to jak odpocząć po wakacjach...

No, to tyle, wypoczywanie nie wychodzi nam za dobrze, więc zabieramy się do roboty :)



Z Sebastiana robi się duży chopak, aktualnie ciężko zrobić mu dobre zdjęcie, na aparat reaguje zazwyczaj mniej więcej tak: 


 W przerwach pomiędzy nazym normalnym życiem były też fajne momenty :)


A tu moja słit focia z wakacji :)